Ten post mogę zacząć słowami "Ale człowiek był głupi". Swoją przygodę z makijażem zaczęłam pod koniec 1gimnazjum gdy w Chińczyku kupiłam tusz i czarną kredkę.
Kiedyś podobały mi się "dziwne" kanony piękna i aż wstyd się do tego przyznawać.
Pewnie każda z Nas zaliczyła kilka wpadek.
Teraz lubię się z nich pośmiać,ale wcześniej nie chciałam się do nich przyznawać.
O mój Ty... Gdy pomyślę o tym tuszu,który osypywał się na potęgę,ale nie ważne!
Ważne,że rzęsy były czarne,grube i posklejane. Niestety tyle mógł zdziałać tusz za 2zł.
Czułam się taka dorosła gdy zaczęłam używać kosmetyków.
Następnie przyszła pora na kreskę,która oczywiście była obowiązkiem na linii wodnej.
Wywodzę się z pokolenia,które musiało mieć oczy ciemne i podkreślone jak panda.
To nic,że kredka się rozmazywała,a ja wyglądałam jak cztery litery wystające z krzaków.
Obowiązkiem były również cienie a'la kula dyskotekowa.
Brwi też musiałam dopieścić,tak im dogodziłam że miałam dosłownie trzy włosy na krzyż.
Były bardzo cienkie i wręcz niewidoczne. Teraz podoba mi się mój kształt i mam nadzieję,że nie przedobrzę w drugą stronę.
Twarz musiała być również na maxa przypudrowana. Nie cierpiałam rozświetlenia i konturowania.
Masa podkładu i puder matujący był obowiązkiem. Nakładałam go tak dużo,że twarz optycznie była płaska.
Na szczęście już dawno wybiłam sobie z głowy takie ulepszanie.
Niestety dawniej panowała taka "moda" i każda z koleżanek tak wyglądała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest dla mnie ważny, dzięki Tobie pisanie recenzji ma sens.