poniedziałek, 29 października 2018

Czy polubiłam produkty marki Deborah Milano? Recenzja mascary 24 Ore Instant Maxi Volume

Muszę przyznać, że dość długo zwlekałam z wypróbowaniem kosmetyków Deborah Milano. Wielokrotnie przeglądałam asortyment szafy w drogerii, lecz nie wiedziałam, na co się zdecydować. Kusiły mnie podkłady i lakiery do paznokci, jednak ostatecznie w moje dłonie trafił zestaw, mowa o błyszczyku (już wcześniej doczekał się recenzji) i tuszu do rzęs.


O produkcie:
24 Ore Instant Maxi Volume z rewolucyjną formułą zapewnia fenomenalną objętość od nasady same końce. Długotrwała formuła bogata w pigmenty ma zapewnia spektakularny efekt. Wzbogacona ultralekkimi, cienkimi włóknami, które natychmiastowo zwiększają objętość, długość i podkręcenie rzęs oraz mikrocząsteczki krzemu, które zapewniają pełniejsze i zdrowsze rzęsy. Delikatna, miękka szczotka maxi dozuje idealną ilość tuszu, dzięki czemu każda pojedyncza rzęsa jest równomiernie pokryta, co ułatwia jej nakładanie i sprawia, że rzęsy niesamowicie przyciągające wzrok.

Opakowanie: Metaliczna, złota tubka wykonana z porządnego plastiku robi wrażenie i przyciąga wzrok.
Podoba mi się dbałość o szczegóły, moim zdaniem całość wygląda elegancko i schludnie. Szata graficzna jest minimalistyczna, składa się z czarnych napisów oraz naklejki z informacjami o maskarze.

Szczoteczka: Niechętnie muszę stwierdzić, że mam mały problem z aplikatorem. Zacznijmy od tego, że otwór opakowania jest za szeroki i przed każdym użyciem muszę wycierać szczoteczkę, aby nie posklejać rzęs. Jak możecie zauważyć, szczotka, a właściwie szczota jest imponujących rozmiarów. Należy być ostrożnym, aby nie ubrudzić górnej i dolnej powieki, dlatego nie polecam używać aplikatora, jeśli mamy piękny, złożony makijaż.

Konsystencja/kolor/pigmentacja: Mocna czerń na początku była dość mokra, z czasem stała się przyjemniejsza i mniej problematyczna. Tusz równomiernie rozkłada się na włoskach, nie skleja ich, a do tego szybko zastyga.

Działanie: Na żywo rzęsy zamieniają się w piękną firankę. Maskara pięknie podkreśliła moje krótkie rzęsy, zdecydowanie je wydłuża i podkręca, rezultat przypadł mi do gustu.

Trwałość: W ciągu dnia produkt nie kruszy się i nie odbija, dzięki czemu unikniemy efektu pandy. Przestrzegam jednak, że nie sprawdzi się u osób, które zmagają się z łzawiącymi oczami (lub podczas deszczowych dni), ponieważ tusz może się rozmazać.

Cena i dostępność: W cenie regularnej produkt kosztuje ok. 50 zł, jednak często można spotkać go na promocji w drogeriach zaopatrzonych w markę Deborah Milano.

Podsumowanie: Byłam zachwycona od pierwszego użycia, sądzę, że rezultat jest naprawdę przyjemny. Produkt nie sprawia kłopotów podczas zmywania oraz nie podrażnia oczu, jedynym minusem w moim przypadku jest spora szczota, muszę nauczyć się jej obsługi.

Miałyście styczność z kosmetykami Deborah Milano?

niedziela, 28 października 2018

Którą kredkę do brwi polecam? Jak sprawdził się produkt marki Art De Lautrec.

Jeśli chodzi o moje brwi, od dawna jestem zwolenniczką cieni i kredek. Nigdy nie mogłam się przekonać do pomad, które według mnie wyglądają "za mocno", ponieważ lubię delikatne i niemal niewidoczne podkreślenie kształtu. Kilka tygodni temu znalazłam wśród zbiorów kredkę marki Ados Art de Lautrec.


Opakowanie: Czarna kredka wykonana z twardego drewna nie jest za długa, nie obija się o lusterko (doceni to każda osoba, która ma słaby wzrok i maluje się praktycznie z taflą przy twarzy). Zatyczka zaopatrzona w szorstki pędzelek dobrze przylega do całości i nie spada podczas transportu w torebce czy kosmetyczce. Włosie ładnie wyczesuje i rozmazuje nadmiar kredki, dzięki czemu całość wygląda naturalnie i delikatnie.
Szata graficzna produktu jest minimalistyczna, kolorowa końcówka informuje nas o kolorze rysika.

Konsystencja: Miałam z nią mały problem, ponieważ kredka sama w sobie jest dość twarda.
Mało plastyczny rysik potrafił sprawić kłopot podczas malowania, jednak z czasem nauczyłam się z nią współpracować.

Pigmentacja/kolor: Produkt w sam w sobie jest dobry, grafit ładnie podkreśla kształt brwi. Wygląda bardzo naturalnie, a efekt nie jest przerysowany. W moim przypadku ten odcień był strzałem w 10, ponieważ źle czuję się w ciepłych brązach, neutralny kolor mojej kredki wygląda super.

Trwałość: Muszę pochwalić kosmetyk Art de Lautrec, ponieważ kredka jest nie do zdarcia.
Makijaż brwi zrobiony rankiem przez cały dzień wygląda ładnie, niestraszny mu deszcz, drzemka w ciągu dnia czy pocieranie. Po pomalowaniu całość zastyga, na bank sprawdzi się latem i jesienią, pod tym względem jestem zadowolona.

Cena i dostępność: Niestety nie mam pojęcia, ile kosztuje. Szukając cen w sieci zauważyłam, że kosmetyki Art de Lautrec są tanie i zapewne kosmetyk został wyceniony na mniej więcej 10 zł.
Produkty Ados można zakupić w sieci, większych marketach i drogeriach.

Podsumowanie: Nie mam do niej zastrzeżeń, kosmetyk jest trwały, a to jest najważniejsze, ponieważ nie lubię, gdy malowidło do brwi osiada mi na oprawkach okularów. Jestem w stanie wybaczyć twardy rysik, ponieważ malowidło sprawdziło się u mnie na 100%.

Jestem ciekawa, czego używacie do malowania brwi.
Cieni, kredki, pomady, a może stawiacie na trwałą hennę lub makijaż permanentny?

sobota, 27 października 2018

CREMOBAZA 50% Krem o właściwościach złuszczających. Czy to naprawdę działa?

Jakiś czas temu dostałam do testów krem o właściwościach złuszczających, który możemy stosować na kolana, łokcie i stopy. Z racji tego, że moje pięty po lecie wymagały dodatkowych zabiegów pielęgnacyjnych, zrobiłam 14-dniowy test mazidła, tak jak zaleca producent.

O produkcie:
Wskazania:
Cremobaza 50% to krem o właściwościach złuszczających przeznaczony do zrogowaciałej skóry kolan, łokci i stóp (zwłaszcza popękanych pięt). Krem doskonale nadaje się do wszystkich rodzajów skóry.

Właściwości:
Cremobaza 50% jest kremem z 50% zawartością mocznika. Mocznik w stężeniu 50% charakteryzuje się silnie złuszczającymi właściwościami. Działa na zrogowacenia zmiękczająco oraz sprawia, że usuwanie stwardniałego, martwego naskórka przebiega znacznie łatwiej. Dzięki temu zapewnia efekt wygładzenia skóry. Efektywnie radzi sobie ze zrogowaciałą skórą kolan, łokci oraz silnie zrogowaciałą skórą stóp, zwłaszcza popękanych pięt. Umożliwia redukcję modzeli, odcisków i nagniotków na stopach. Krem jest wolny od kompozycji zapachowej. Testowany dermatologicznie.

Skład:
Aqua, Hydroxyethyl Urea, Propylene Glycol, Isopropyl Myristate, Paraffinum Liquidum, Cetearyl Alcohol, Glyceryl Stearate Citrate, Ammonium Lactate, Disodium Phosphate, Citric Acid, Glyceryl Caprylate

Opakowanie: W kartonowym pudełku znajdziemy tubkę o pojemności 30 g. Otwór jest szczelnie zalakowany, tak jak w przypadku innych maści. Należało go przebić wystającą końcówką zakrętki, dzięki temu miałam pewność, że kosmetyk jest świeży i nieotwierany.
Materiał, z którego zostało wykonane opakowanie, jest całkiem elastyczne, bezproblemowo mogę wycisnąć krem do ostatniej kropli. Szata graficzna jest prosta i minimalistyczna, na kartonie znajdziemy najważniejsze informacje o produkcie.

Zapach: Produkt nie posiada kompozycji zapachowej. Kosmetyk nada się również dla wrażliwców, którzy nie lubią mocnych aromatów.

Konsystencja: Biały krem jest niezwykle lekki, ekspresowo wchłania się w skórę. Nie pozostawia tłustej warstwy, a po rozsmarowaniu jest niewyczuwalny. Podczas masowania skóry nie odczuwam pieczenia, efektu grzania czy chłodzenia. Zakładając skarpetki na umyte i nakremowane stopy, nie uczuję nieprzyjemnej lepkości oraz nie ślizgam się po kafelkach czy panelach. Jest to dla mnie ogromny plus, ponieważ często chodzę na boso bez pantofli.

Działanie: Kosmetyk złuszczający wylądował na moich stopach, które po lecie były przesuszone, a skóra była szorstka i zrogowaciała. Już od pierwszego użycia zauważyłam, że stopy były gładsze i przyjemniejsze w dotyku.
Z każdym dniem widziałam znaczną różnicę, zniknęły zrogowaciałe skórki, a pięty były mięciutkie jak poduszeczki.

Cena i dostępność: Krem można zakupić w aptekach, a cena produktu sięga 10 zł.

Podsumowanie: Mazidło w połączeniu z kąpielami w solach i regularnym używaniu pumeksu lub peelingu sprawiło, że stopy wyglądały jak po porządnym zabiegu odżywczym w salonie kosmetycznym.

Używacie takich produktów? Może są Wam zbędne?

wtorek, 23 października 2018

Ponowne spotkanie z marką po wielu latach. Recenzja lakieru Gel Lack 7 days od Ados.

Produkty marki Ados znam jeszcze z czasów, gdy chodziłam do szkoły. Zawsze zachwycałam się pięknymi kolorami umieszczonymi w szklanych buteleczkach, które zdobiły witrynę sklepu. Czekając na autobus, zawsze rozglądałam się za nowościami, jednak nie pamiętam kosmetyków z serii Gel Lack 7 Days, dlatego fuksjowy lakier w ekspresowym tempie wylądował na mojej płytce.


O produkcie:
Gel Lack 7 Days to wersja lakierów żelowych. Mają kremową konsystencję, dobrze się nakładają bez smug i zacieków. Na płytce tworzą efekt mokrych paznokci. Są bardzo trwałe, utrzymują się do 7 dni bez odprysków i ścierania.

Opakowanie: Szklana buteleczka pomieści 8g malowidła. Szata graficzna jest prosta i minimalistyczna, składa się jedynie z czarnych napisów na przezroczystym opakowaniu.

Pędzelek: Muszę przyznać, że bardzo przypadł mi do gustu. Długie włosie ładnie rozkłada i rozprowadza lakier po płytce, a do tego go nie ściąga. Dzięki swojej elastyczności mogę łatwo pomalować okolice skórek, przy tym ich nie zalewając. Trzonek jest dość spory, idealnie leży w dłoni.

Konsystencja: Lakier nie jest za rzadki ani też za gęsty, dlatego malowanie jest prawdziwą przyjemnością. Po wyschnięciu daje efekt mokrej, błyszczącej warstwy, który przypomina połyskujące żele lub hybrydy. Plusem jest również fakt, że nie zalewa skórek, nie marszczy się oraz nie pozostawia smug.

Pigmentacja/krycie/kolor: Jestem posiadaczką cudownej, żywej fuksji o numerze 91. Prawdziwym zaskoczeniem był dla mnie fakt, że już pojedyncza warstwa jest w stanie zapewnić pełne krycie. Dla lepszego efektu kładę jednak dwie, aby pod światło nie było widać prześwitu na końcówkach. 
Po zapoznaniu się z ofertą marki odkryłam, że producent posiada w swojej ofercie liczne odcienie, które są podzielone na konkretne sezony. Dzięki temu w ekspresowym tempie znajdziemy odpowiednie lakieru o każdej porze roku.

Trwałość: Nie mogę na nią narzekać, ponieważ na moich paznokciach większość lakierów przez długi czas prezentuje się nienagannie. Tak też było w tym przypadku, ponieważ po 8 dniach manicure nadal wyglądał znośnie, nie zauważyłam startych końcówek czy odpryśnięć. Jednym minusem był niestety nieunikniony odrost.

Sposób usunięcia: Zmywacz już od pierwszego dotyku wacika usuwa kolor z paznokcia, a przy tym nie barwi płytki i skórek.

Cena i dostępność: Kosmetyki Ados można kupić w sklepach internetowych oraz licznych marketach, drogeriach itp. Lakier kosztuje ok. 7 zł, więc cena jest całkiem przyjemna i korzystna.

Podsumowanie: Lakier z serii Gel Lack niesamowicie przypadł mi do gustu, właśnie ze względu na trwałość. Zrezygnowałam z hybryd, ostatnio na nowo zakochałam się w malowaniu paznokci lakierami tradycyjnymi, jednak nie zawsze mam na to czas.
Cieszę się, że za niewielką cenę mogę zakupić produkt, któremu niestraszne prace domowe.

Znacie kosmetyki firmy Ados?

piątek, 19 października 2018

Coś na oko, coś na usta. Recenzja eyelinera MegaLiner oraz żelowej konturówki do ust od Wet n Wild.

Ten tydzień zleciał mi bardzo szybko, przez nadmiar obowiązków zasiadłam dopiero dzisiaj do napisania recenzji. Może to i dobrze, bo przez kilka ostatnich dni testowałam eyeliner oraz konturówkę od Wet n Wild. Do tej pory miałam okazję poznać rewelacyjny lakier do paznokci, zachęcona dobrym początkiem, byłam zainteresowana produktami do makijażu.


Na samym początku postanowiłam opowiedzieć Wam o żelowej konturówce do ust w odcieniu pięknego, chłodnego różu o nazwie Never Petal Down.
Muszę przyznać, że bardzo podoba mi się szata graficzna kartonika, w którym została umieszczona automatyczna konturówka. Czarny plastik wygląda całkiem podobnie, mechanizm wysuwający kolorowy rysik działa bez zarzutu.
Miękka kredka jest bardzo kremowa, rewelacyjnie sunie po wargach, dzięki porządnemu i mocnemu pigmentowi, wystarczy jedno posunięcie rysika, aby usta nabrały pięknej barwy.
Czy produkt jest trwały? W wersji solo pozostał w stanie idealnym ok. 3-4 godz. Kredka przetrwała posiłki oraz picie, delikatnie zjadła się od środka, jednak konsystencja nie zastyga na ustach, dlatego mogłam ją rozsmarować. Mam wrażenie, że kosmetyk delikatnie się wżera, nawet po demakijażu pozostaje delikatna poświata.
Malowidło w ciągu dnia nie wychodzi poza kontur, nie rozmazuje się oraz nie przesusza, osobiście jestem bardzo zadowolona z rezultatu.
Kosmetyki Wet n Wild można zakupić w sieci lub np. drogerii Natura, a cena produktu wynosi 14,99 zł.


Przyszedł również czas na recenzję eyelinera, który jest dobry, ale mam małe zastrzeżenie.
Czarno biały kartonik moim zdaniem wygląda interesująco. Plastikowe opakowanie eyelinera jest bardzo minimalistyczne. Do gustu przypadł mi rewelacyjny pędzelek, który jest dość długi, cienki i niezwykle precyzyjny. Dzięki temu, że jest dość twardy, a zarazem giętki, możemy wyrysować zarówno cienką, jak i gruszą kreskę. Plusem jest fakt, że kosmetyk szybko zastyga i nie odbija się na skórze.
Kosmetyk jest niesamowicie napigmentowany, piękna, czysta czerń kryje również od pierwszego kontakt pędzelka z powieką. Z łatwością stworzyłam linię nad rzęsami zakończoną jaskółką.
Z racji tego, że moje oczy łzawią, końcówki starły się niestety po 2-3 godzinach, jednak pozostały malunek przetrwał cały dzień. Podczas tego czasu, malowidło nie straciło nasycenia, nie popękało oraz się nie pokruszyło.
Sądzę, że cena eyelinera jest korzystna, ponieważ za MegaLiner zapłacimy ok. 12-13 zł.

Podsumowanie: Różowa konturówka stała się moim faworytem, chętnie poszerzę kolekcję o inne odcienie, ponieważ jestem zachwycona rezultatem. Spodobał mi się fakt, że kosmetyk podbija biel zębów, a także nie przesusza warg.
Eyeliner dostał ocenę dobrą, mam nadzieję, że kiedyś producent pomyśli o ulepszeniu produktu pod kątem wodoodporności. Malowidło samo w sobie nie uczula oraz nie sprawia kłopotów podczas demakijażu, będę po niego sięgała, jednak nie zdecyduję się na jaskółkę.

Znacie kosmetyki Wet n Wild?

niedziela, 14 października 2018

#5 Niedzielny manicure. Turkusowy lakier holograficzny oraz naklejki wodne +mnóstwo zdjęć.

Wstałam rano, za oknem mgła przez którą przeciskają się promienie słońca. Patrzę na paznokcie, nie mogę przekonać się do błękitu, więc szybko przeszukuję moje zbiory w celu odszukania błyszczącego lakieru, który poprawi mi humor w te jesienne dni. 
Skusiłam się na turkusowe malowidło, które w cieniu zmienia się w ciemną zieleń, w słońcu wygląda zaś obłędnie i tęczowo. Tego mi było trzeba! 

Czego potrzebowałam do wykonania stylizacji?
- lakier holograficzny Born Pretty Store - Green Elf z serii Rose Road Series
- naklejki wodne na całą płytkę z Alieexpress
- wykończenie Top coat lakier utwardzający Pablo Color

Kto lubi lakiery holograficzne?


sobota, 13 października 2018

#4 Sobotni manicure. Czy przekonam się do niebieskich paznokci? Ombre, holo, naklejki wodne.

Dacie wiarę, że uwielbiam kolor niebieski, ale nie do końca akceptuję go na paznokciach? Zawsze miałam problem z doborem dodatków, dlatego często z niego rezygnowałam.
Na początku miałam całkowicie inną wizję, lecz po lekkim wypadku z wilgotny lakierem musiałam zmienić koncepcję. Wszystkie pazurki pokryłam 2 warstwami błękitu, a następnie przystąpiłam do zdobienia. Stanęło na delikatnym ombre oraz połyskującym holosiu, a także (tym razem planowanych) naklejkach wodnych.
Jeśli już o nich mowa, to muszę przyznać, że jestem szczerze zachwycona. Minimalistyczny, czarny kontur wygląda super!

Czego potrzebowałam do wykonania stylizacja?
- Golden Rose w kolorze błękitnym z kolekcji Ice Color nr 149
- Golden Rose lakier holograficzny nr 01
- Golden Rose w kolorze granatowym z kolekcji Express Dry nr 74
- wykończenie Top coat lakier utwardzający Pablo Color
- naklejki wodne z Alieexpress

Lubicie błękit na paznokciach?



czwartek, 11 października 2018

Błyszczyk Super Gloss od Deborah Milano. Hit czy kit?

Kilka tygodni po raz pierwszy miałam okazję poznać produkty Deborah Milano, na samym początku postanowiłam sprawdzić błyszczyk, ponieważ już jakiś czas temu postanowiłam ponownie do nich powrócić, miałam już dość, ciężkich matów, które przesuszały wargi.
Z racji tego, że w Rossmannie jeszcze przez kilka dni możecie skorzystać z promocji -55%, śpieszę z recenzją, abyście miały okazję wypróbować rewelacyjny kosmetyk do ust, który naprawdę polubiłam.


O produkcie:
Formuła zawiera kwas hialuronowy, który zapewnia efekt nawilżenia, wygładzenia ust oraz olśniewający blask w wymiarze 3D.

Opakowanie: Plastikowe, solidne opakowanie z dodatkiem srebrnych elementów wygląda porządnie, prosto, a zarazem efektownie. Pomimo częstego używania i noszenia w torebkach, napisy nawet po dłuższym czasie nie uległy zniszczeniu. Mały, wyprofilowany aplikator idealnie sunie po ustach, ładnie dociera do kącików. Wewnątrz przezroczystej tubki mieści się aż 5,28 g produktu.

Zapach: Nie wiem jak inne odcienie, ale mój błyszczyk pachnie słodkimi malinami (a la malinowa mamba). Aromat jest obłędny, wyczuwam go przez długi czas.

Kolor: Firma oferuje aż 9 różnych kolorów, ja mam ten o numerze 06. Piękna, nasycona czerwień z dodatkiem niebieskich drobinek. Odcień pięknie rozjaśnia zęby, optycznie wydają się o wiele bielsze.

Konsystencja/pigmentacja: Błyszczyk jest dość gęsty, lecz rewelacyjnie rozprowadza się po ustach. Produkt ma mocny pigment, krycie można stopniować. Od delikatnej warstwy do pełnego, czerwonego uśmiechu. Kosmetyk nie klei się, nie wychodzi poza kontur oraz nie rozmazuje się podczas jedzenia lub picia. Cieszę się, że malowidło nie wchodzi w drobne zagłębienia, zapewnia efekt połyskującej tafli.

Trwałość: Przez 2-3 godziny produkt wygląda idealnie, z czasem delikatnie się zjada, jednak pigment mocno wchodzi w usta i pozostawia czerwony barwnik. Podczas jedzenia ściera się od wewnątrz i na wargach pozostaje kontur, więc po posiłku należy poprawić wygląd.

Cena i dostępność: Kosmetyki Deborah Milano można zakupić w sieci lub drogeriach zaopatrzonych w szafę z malowidłami DM. Błyszczyk kosztuje ok. 35 złotych.

Podsumowanie: Produkt nie wysusza, mam wrażenie, że faktycznie nawilża i wygładza. Usta wyglądają na większe i pełniejsze, zdecydowanie jestem zadowolona z działania.
Pomimo tego, że nigdy nie byłam fanką czerwieni, ten odcień jest bardzo twarzowy i elegancki, często noszę go na wargach.

Jestem ciekawa, jaki błyszczyk Wy polecacie.

wtorek, 9 października 2018

Od ogromnego zachwytu po jeszcze większe rozczarowanie. Dlaczego szampon pokrzywowy Fitokosmetik trafił na moją czarną listę?

Długo zwlekałam z napisaniem tej recenzji, wiele razy podchodziłam do testów i niestety po raz pierwszy się zawiodłam na produkcie marki Fitokosmetik. Uwielbiam ich szampony, wypróbowałam ich mnóstwo, ale miałam problem z wersja pokrzywową, która nie przypodobała się moim pasmom.


O produkcie:
Szampon zawiera wyciąg z orzechów piorących, który dzięki naturalnym saponinom doskonale się pieni, doskonale oczyszcza włosy nie wysuszając ich przy tym. Kompleksowo działa na skórę głowy oraz włosy, odżywia i intensywnie nawilża, wzmacnia cebulki włosów, zapobiega wypadaniu i nadaje maksymalną objętość. Pokrzywa, mięta oraz rumianek sprawiają, że włosy stają się jedwabiste, gładkie, mocne, lśniące i zadbane. Pomagają również pozbyć się łupieżu.

Ekstrakt z Orzecha Mydlanego- zawiera witaminy A, B, E, minerały i wielonasycone kwasy tłuszczowe, zawiera również saponinę, która jest naturalnym detergentem o właściwościach myjących, odtłuszczających i oczyszczających. Orzechy nadają włosom połysk, miękkość oraz likwidują łupież i podrażnienia, hamują wypadanie włosów, wzmacniają cebulki włosowe, pobudzając tym samym wzrost zdrowych i mocnych włosów, regulują pracę gruczołów łojowych.

Pokrzywa - obfituje w mikroelementy, witaminy, kwasy organiczne i związki aminowe, poprawia stan cery, paznokci i włosów nadając im piękny połysk, zmniejsza wypadanie ,włosy stają się wzmocnione, zregenerowane, jest pomocna w walce z łupieżem i łojotokiem, zmniejsza przetłuszczanie.

Rumianek- ma działanie przede wszystkim łagodzące podrażnioną skórę głowy, jest przeciwzapalny, przeciwbakteryjny i antyseptyczny, może lekko rozjaśniać włosy. Stosowany na suche, matowe i zniszczone włosy w postaci maseczki, pozwala na ich regenerację. Dzięki niemu włosy wzmacniają się i uelastyczniają.

Mięta- poprawia kondycje włosów, odświeża je oraz skórę głowy, reguluje wydzielanie sebum, pomaga pozbyć się łupieżu, przyspiesza wzrost włosów, nadaje im blask, niweluje puszenie.

Skład: Aqua, Sapindus Mukurossi Peel Floral Water, Cocamidoproyl Betaine, Arnika Monatana Flower Extract, Cocamide DEA, Glycereth-2, Cocoate, Sodium Laureth-5 Carboxylate, Glycerin, Urtica Dioica Extract, Mentha Piperita Extract, Chamomilla Recutita Extract, Maris Sal, Parfum, Glicol Distearate, Lactic Acid, Benzoic Acid, Sorbic Acid, Benzyl Alcohol, Saccharomyces Cerevisiae Extract, CI 61570.

Opakowanie: Plastikowa butelka wykonana z miękkiego plastiku mieści w sobie 270 ml płynu. Szata graficzna jest przyjemna, przyciąga mój wzrok i zachwyca. Zatrzask opakowania sprawia mi problem podczas otwierania, ponieważ niezwykle mocno przylega do plastiku, ciężko mi podnieść zamknięcie, gdy mam mokre dłonie.

Zapach: Aromat szamponu bardzo przypadł mi do gustu, ponieważ jest świeży, pokrzywowy, a zarazem delikatny, subtelny. Pozostaje wyczuwalny po wyschnięciu, więc w tym przypadku nie mam zastrzeżeń.

Konsystencja: Zielony płyn należy do średnio gęstych szamponów, rewelacyjnie się pieni, tworzy mnóstwo piany. Produkt jest delikatny, ale skutecznie usuwał zanieczyszczenia.

Działanie: Kosmetyk tak jak już wspomniałam, mył dobrze, usuwał sebum, brud, domywał oleje, maski i inne mazidła. Nie podrażniał, nie wysuszał, nie przyczynił się do powstania łupieżu.
Byłam zachwycona, gdy po wyschnięciu moje pasma były uniesione, zwiększyła się ich objętość. Pasma były dociążone, a zarazem leciutkie jak piórko. Szampon wydobył ich blask i miękkość, tutaj także nie mam zastrzeżeń.
Niestety nie spodobał mi się fakt, że włosy umyte rano, wieczorem wyglądały już słabo i nadawały się po powtórnej kąpieli. Było to ogromne rozczarowanie, ponieważ szampon oczyszczający, który miał niwelować łojotok i zmniejszyć przetłuszczanie (latem moje włosy wymagały mocniejszego produktu) niestety nie spełnił swojej funkcji. Ciężko mi stwierdzić co poszło nie tak, ponieważ po umyciu pasma wyglądały zachwycająco, efekt wtedy bardzo przypadł mi do gustu.
Może producent powinien zmienić recepturę, ponieważ składniki odpowiedzialne za stan skalpu są nieskuteczne?

Cena i dostępność: Szampon kosztuje około 9 zł i można zakupić go w sieci lub w sklepach z naturalnymi produktami.

Podsumowanie: Podchodziłam do niego ponad 10 razy i za każdym razem było to samo. Nie wierzę, że od wczesnego lata do jesieni moje pasma nadal wydzielały większe ilości sebum, którego produkt nie byłby w stanie zminimalizować.
Niestety jestem na nie, wersja z pokrzywą wędruje do kosza.

Czy i Wam trafił się kiedyś bubel w postaci słabego szamponu?
Szablon stworzony z przez Blokotka. Wszelkie prawa zastrzeżone.