Zdałam sobie sprawę, że pokończyła mi się masa kosmetyków. Jak wiecie zbliżają się duże rabaty w Rossmannie i spisałam sobie listę najpotrzebniejszych malowideł. Dokładnie wszystko przeanalizowałam i wyszło, że za niektórymi wcale nie tęsknię, chociaż dawniej używałam ich na potęgę.
O czym mowa?
Czarna kredka- dawniej mój must have. Nie wyobrażałam sobie makijażu bez ciemnej obwódki a'la panda lub emo. Teraz zamieniłam kredki na brązowe lub szare cienie, które swoją drogą wyglądają świetnie.
Korektor w sztyfcie- uważałam,że taki spisze się najlepiej. Jednak przy mojej suchej skórze, podkreślał skórki i wcale nie miał dobrego krycia. Polubiłam za to zwykły zakrywacz w płynie.
Kolorowy tusz do rzęs- pamiętam jak pod koniec gimnazjum kupiłam pierwszy kolorowy tusz do rzęs. Byłam nim zachwycona. Essence wypuściło limitowaną serię i czasem żałowałam, że już ich nie ma.
Obkupiłam się wtedy w granatowy, turkusowy i szary odcień. Wyglądały bajecznie i każdemu się podobały, lecz teraz uważam że nadają się jedynie na festiwale i imprezy.
Bronzer/róż w kulkach- wyglądają ślicznie, ale z działaniem bywa różnie. Nie zawsze nałożą się równo, co jest ogromnym minusem
Brokatowe eyelinery- kiedyś był na nie szał. Teraz zdaję sobie sprawę, że dawniej świeciłam jak kula dyskotekowa. Brokat na powiece to było coś.
Eyeliner w pisaku- właśnie przy ich pomocy uczyłam się kreski. Zrezygnowałam jednak z nich przez niską wydajność i średnią trwałość.
Czarny cień- zdecydowanie najmniej używany odcień w całej palecie. Już dawno go porzuciłam na rzecz grafitów, brązów, granatów. Zdecydowanie przytłaczał mój makijaż.
Nie wyglądałam dobrze w takim odcieniu.
Ciekawa jestem z jakich produktów właśnie Wy zrezygnowałyście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Każdy komentarz jest dla mnie ważny, dzięki Tobie pisanie recenzji ma sens.